Bieg 7 Dolin 2015 - mój pierwszy ultramaraton! (cz. 2)
September 18, 2015Pierwszą część relacji skończyłam w Piwnicznej.
Obawiając się niemiłych niespodzianek, na przepaku nie siadałam zupełnie. Właściwie to pierwszy raz od startu usiadłam dopiero w hotelu! Chciałam szybko coś zjeść, zostawić niepotrzebne rzeczy (koszulka, spodenki, bateria), uzupełnić wodę i uciekać. Postanowiłam też nie pić izotoników (nie, nie zwariowałam) - mój żołądek czasem od nich wariuje a słodkiego smaku (i energii) miałam wystarczająco od niemal wszystkiego na trasie.
W tym miejscu chciałam podkreślić wspaniałą pracę wolontariuszy (wszystkich, nie tylko na tym punkcie). Tylko przekraczaliśmy taśmy a już dostawaliśmy wodę, przekąski, uśmiech i miłe słowa. Co chwilę ktoś pytał czy wszystko mamy a na odchodne dodawali nam sił komplementami i życzeniami - naprawdę WSZYSCY BYLIŚCIE NIESAMOWICI! Bardzo Wam dziękuję!!!
Z przepaku droga szybko zaczęła piąć się w górę - znów te okropne płyty ażurowe... Ledwo dotarliśmy na szczyt (ok 600m n.p.m.) a już trzeba było biec w dół, tym raziem do Łomnicy - Zdrój (490m n.p.m.). Stąd w górę do ok. 750m n.p.m. i ponownie, tym razem dosyć ostro, w dół do Wierchomli Wielkiej (500m n.p.m.). Tutaj pozwoliłam sobie lekko puścić hamulec - ryzykowałam wywrotkę i zakwaszenie, ale co to była za radość! :)
Dotarcie do tego miejsca oznaczało dla mnie osiągnięcie dystansu maratońskiego - a więc najdłuższego, jaki do tej pory pokonałam (i to tylko 2 razy przedtem). Pomyślałam sobie, że od tego momentu już każdy kolejny kilometr to dla mnie małe święto i sukces. I ta myśl towarzyszyła mi do końca.
Przy Hotelu Wierchomla czekał nas ponownie przepak i punkt żywnościowy. Na każdym przystanku mieliśmy do dyspozycji ciepłą herbatę, wodę, izotoniki, banany, pomarańcze, ciastka, rodzynki, drożdżówki, batoniki i na pewno coś tam jeszcze. Dodatkowo większość z nas miała jakieś zapasy w plecakach. Jedzenia nie brakowało.
Okazało się, że mimo to, wymagająca trasa zbierze swoje żniwo. Spotkaliśmy sporo osób, którym odcięło prąd bądź zaczęły się silne skurcze. Biegacze to jednak fajna społeczność i każdy mógł liczyć na wsparcie, dobre słowo, pomoc w rozciąganiu, plasterek czy na przykład żel z zapasów. To jest kolejna rzecz, dla której uwielbiam tę imprezę - atomosfera i mimo rywalizacji, niesamowita jedność.
Po małej regeneracji czekało nas kolejne podejście, jak się okazało chyba najgorsze na trasie... Wzdłuż wyciągu, w pełnym słońcu i przy dosyć ostrym kącie nachylenia - tutaj już nikt nie biegł. Dwójki i pośladkowe już piekły, myślałam, że na drugi dzień nie wstanę, ale pamiętałam o dobrych radach znajomych ultrasów - noga za nogą, noga za nogą, byle do przodu. Przez długi czas nie spoglądałam w górę, ale w pewnym momencie to zrobiłam - ponieważ byliśmy na stoku narciarskim, drzewa nie zasłaniały widoku i doskonale widzieliśmy, że jeszcze kawał przed nami... To podejście nie było najwyższe a nawierzchnia najtrudniejsza, ale po prostu było dosyć strome a w połączeniu już ze zmęczeniem okazało się poważną próbą sił.
Wygrana była jednak nasza!
Tylko chwilę dane nam było cieszyć się ze znikomego wypłaszczenia bo już czekał na nas Szczawnik - 350m niżej w ok. 2-2,5km. To oznacza znów dosyć stromy zbieg i ogień dla czwórek tym razem.
Meta coraz bliżej. Można pomyśleć, że już nic nie stanie Ci na drodze. W takich biegach jednak nie wolno chwalić dnia przed zachodem! Ostatni odcinek to podbieg przez Bacówkę nad Wierchomlą (887m n.p.m) i dalej aż do Runka (1080m n.p.m.) a następnie długi zbieg, ale jeszcze z trzema mało sympatycznymi 'hopkami'. To tutaj stawało się jasne kto zmieści się w limicie, kto wygra z bólami i skurczami mięśni, kto wykrzesa z siebie resztki sił i woli walki.
Będąc jeszcze na górze, już słyszeliśmy deptak w Krynicy. Góry dobrze niosą takie dźwięki. Momentami ukazywał nam się charakterystyczny hotel Panorama i Góra Parkowa, na którą jeszcze nie udało mi się dotrzeć...
W końcu zaczęli pojawiać się kibice/turyści. Zagrzewali do dalszej walki i jednocześnie podpowiadali - jeszcze 3km, jeszcze 2.5! Dalej! To już z górki! Uważajcie na samą końcówkę bo tam kamienie!
Nagle znaleźliśmy się na wąskiej ścieżce niemal porośniętej krzakami a po kilkunastu (a może kilkudziesięciu) metrach wpadliśmy do miasteczka. Policja i Straż (również ogromne podziękowania za pomoc!!!) wskazywała nam drogę i wstrzymywała ruch.
W końcu moim oczom ukazały się pierwsze flagi, które chyba już w czasie Forum Ekonomicznego zdobią deptak i ostatnią prostą. To finisz mojego pierwszego ultra a jednocześnie moja pierwsza meta na deptaku! Emocje są niesamowite a ja mam jeszcze energię na przyspieszenie i wyprzedzenie dwóch zawodników! Nie wierzę w to wszystko! Chce mi się śmiać i płakać w tym samym czasie! Robię jednocześnie relację na Periscope (@malgon007) i mieszają mi się już języki :)
Rok czasu ten bieg był w mojej głowie, kilka miesięcy przygotowań, wiele obaw... I nareszcie jestem tutaj!
Pisząc to wszystko po kilku dniach nadal mam łzy w oczach i mnóstwo emocji w sobie. Mięśnie już przestały boleć a ja już mogłabym wrócić w góry i przeżyć to wszystko jeszcze raz!
Mimo, że przerażał mnie ten dystans, cieszę się, że się zdecydowałam. Może wyda się to dziwne, ale na trasie nawet przez sekundę nie pomyślałam - nie dam rady, chyba skończę na następnym punkcie. Nie. Ja wiedziałam, że muszę skończyć, że CHCĘ skończyć ten bieg. Nie tylko by nie zawieść wszystkich, którzy zaciskali za mnie kciuki i życzyli powodzenia, ale też po prostu dla siebie - by po raz kolejny przesunąć moja strefę komfortu, udowodnić sobie, że ciężka praca przynosi efekty a małe rzeczy potrafią dawać gigantyczną satysfakcję!
Mój czas nie był rewelacyjny, ale wiem, że byłam w stanie pobiec szybciej (solidarność nie pozwoliła mi zostawić na trasie mego kompana). Czułam się bardzo dobrze - nie miałam żadnych skurczy, bólów i obtarć. Czułam moc i czułam, że jestem w dobrym miejcu!
Teraz czas podziękowań :)
Zawsze powtarzam, że mam niesamowite szczęście i na swej drodze spotykam wyjątkowych, pełnych pasji ludzi.
Dziękuję mojemu wieloletniemu towarzyszowi biegowemu - za umacnianie w wierze we własne siły, za motywowanie do dalszej pracy, nutkę rywalizacji i solidarność w momentach mojej słabości.
Dziękuję trenerom z klubu BUSHIDO, którzy już 3 lata dają mi wycisk a ja przychodzę po jeszcze więcej! W szczególności dziękuję Kasi, której energia mi się udziela, dobre rady pomagają w ciężkiej pracy a wyjątkowe umiejętności ratują w przypadku kontuzji.
Sklep GURU po raz kolejny uratował moją skórę a raczej stopy! Pierwsze doradzone buty były strzałem w dziesiątkę. Mimo, że nie pozorne i miękkie, znakomicie ochroniły mnie przed uderzeniami w korzenie i kamienie (a trochę tego było). Na drugi dzień okazało się, że mam jeden, dosłownie JEDEN odcisk! A co więcej zobaczcie jak buty wyglądają po szybkim czyszczeniu. Niemal jak nowe! Dzięki GURU i dzięki Inov-8!
Na koniec podziękowania dla Organizatorów. Daliście nam znów niesamowitą imprezę i nie zapomniane przeżycia! Nie mogę doczekać się kolejnego Festiwalu bo jeśli tylko zdrowie mi pozwoli, na pewno się zobaczymy!!!
Zachęcam jeszcze do zajrzenia do galerii zdjęć ze wszystkich Biegów 7 Dolin >>
Kurczę... To już? Koniec?
...
A nie! To początek mojej ultra przygody!
0 comments