Gdzieś na trasie...
To był już mój czwarty Festiwal Biegowy w Krynicy. Drugi raz na dystansie 64km. Również drugi raz przemierzałam górskie odcinki wokół Rytra w tym roku. Moja głowa była przygotowana na to wyzwanie, wiedziałam czego się spodziewać. Zagadką były nogi i cała reszta. Mimo braku przerwy w treningach, tym razem miałam stosunkowo mało długich wybiegań, ćwiczeń ogólno-wzmacniających a do tego brak mi było regularności. Wszystko moja wina. Jadąc do Krynicy nie miałam zatem pewności, że bieg ukończę. Wiedziałam jednak, że będę walczyć bo jest to start, na który czekam cały rok (i wcale tu nie przesadzam).
Mimo, tym razem, wcześniejszego wyjazdu z Warszawy, dotarliśmy do Krynicy tuż przed 20. O 19 miała miejsce odprawa. Obowiązkowa. Jeszcze nigdy na nią nie dotarłam. Co roku słyszę, że jest nudna i męcząca. Sporo znajomych też się na nią nie wyrabia. Zawsze mnie zastanawia, dlaczego organizatorzy nie wdrożą transmisji live bądź nie udostępnią na YouTube z np. dziennym wyprzedzeniem?
Zaraz po przyjeździe skierowaliśmy się po odbiór pakietów startowych. A w nich - TONA ulotek. Chyba jeszcze nigdy nie dostałam takiej ilości makulatury, z której NICZEGO nie zachowałam. Kolejny raz apeluję do Organizatorów biegów o możliwość wyboru pakietu (numer startowy / pełny pakiet / koszulki / medale).
Następnie tradycyjnie udaliśmy się na późną kolację. By mieć porządny podkład na pierwszy etap biegu, pozwalam sobie na pizzę z masą warzyw. Po posiłku pozostało już tylko przygotowanie sprzętu (plecak, bidon, 4 żele ALE, batonik, plastry, chusteczki, telefon, Buff na wszelki wypadek) i sen. Miałam przed sobą niecałe 5h w objęciach Morfeusza. 
Poranne pobudki od jakiegoś czasu są dla mnie ciężkie, ale 4 rano to już prawdziwa męka. Tak samo jak wciskanie w siebie jedzenia na siłę. Rogalik, woda i banan na wynos. Musi wystarczyć.
O 5.30 - zbiórka do autokarów, które zawiozą nas do Rytra. Krynica pogrążona jeszcze w mroku i ciszy, ale z każdej mijanej uliczki wyłania się coraz więcej zaspanych bądź wyjątkowo pobudzonych zawodników. Zastanawiam się czy spotkam ich później na trasie (część spotkałam) i czy kogoś wyprzedzę (kilku się udało).
Busy jadą niemal godzinę i szybko usypiają zmęczone towarzystwo. Po dotarciu do Rytra, chłód poranka szybko stawia nas na nogi.
Tak jak rok temu, do startu mieliśmy jeszcze około 1,5h. Trochę chyba wbrew życzeniom hotelu Perła Południa, który z Festiwalem nic nie łączy, wbiliśmy się do jego ogromnego lobby. W 2015 na tym dystansie startowało ok. 310 zawodników, w tym było to już niemal 470! To daje się odczuć.
Nauczona doświadczeniem, miałam ze sobą kilka drobnych na poranną kawę. Paskudztwo z automatu, ale nieco kofeiny zawsze dobrze mi robi. Po obowiązkowej wizycie w toalecie (jedna z niewielu sytuacji, gdzie do damskich toalet są mniejsze kolejki niż do męskich :) ), powoli udałam się na start, który był jednocześnie przepakiem dla biegaczy Biegu 7 Dolin na 100km. Zawodnicy byli w różnym stanie - część nadal pełna energii i uśmiechnięta, część już (po. 36km) lekko słaniająca się na nogach. Starałam się skupić i nie denerwować podsłuchanymi relacjami.
Start pogrążony w porannej mgle.
O 8.00 - pierwszy wystrzał pistoletu startowego. Zaczyna się. Ponieważ zostaliśmy podzieleni na 3 grupki a ja stanęłam grzecznie w ostatniej, miałam ostatnie minuty na przekonanie siebie, że dam radę.
Falowy start nie poprawił sytuacji w kilku najwęższych elementach na ok. 3/4 kilometrze. Co jakiś czas musieliśmy przystanąć i czekać bądź tylko wolno posuwać się gęsiego. Z każdym kilometrem jednak było lepiej i grupa się rozciągała. Trasę znam już w całości, ale pierwszy odcinek miałam odświeżony dzięki dzięki przebiegniętemu ledwie 3 miesiące temu Biegu Wierchami (50km).
Pierwszy etap to lekki trucht i dosyć trudne podejście kamulcami wpierw do Wietrznych Dziur (1038 m n.p.m.) i Hali Przehyba (1173 m n.p.m), gdzie zlokalizowany był pierwszy dla nas punkt odżywczy. Mgła i chmury na tej wysokości już całkowicie się rozeszły więc w pełnym słońcu i po uzupełnieniu wody ruszyłam dalej. Kolejny cel - Radziejowa (1262m n.p.m.) i 14km trasy. Dopiero 14-sty.
Szczęśliwie dla nas większa część trasy znajdowała się w dającym chłód i wilgoć lesie. Dzięki czystemu niebu, momentami odsłaniały się też przed nami przepiękne widoki. W pewnym momencie widzimy szczyty Tatr. Teraz żałuję, że nie zrobiłam jednak zdjęcia (bo szkoda było mi czasu i zamieszania z wyciąganiem komórki).
Pierwsze 20km trasy już mocno potrafią dać się we znaki. Poza intensywnym podejściem, na nasze kostki, kolana, zęby i naskórek czekają kamienie, korzenie i gałęzie. Zwłaszcza odcinek tuż za Radziejową. Osobiście go uwielbiam i przyznam, że nawet trochę się irytuję bo inni (bardziej rozsądni biegacze) nie dadzą mi się rozpędzić. Z drugiej strony wiem, że zagotować się na tym etapie nie warto. Obiecuję sobie przyjechać kiedyś czysto rekreacyjnie na tę trasę.
Profil trasy Biegu 7 Dolin. Moja trasa zaczyna się od 2pkt. - Rytra.
Eliaszówka (1024m n.p.m.) może zdawać się już tylko formalnością, ale do tego momentu mamy już półmaraton w nogach więc żadnego szczytu nie da się zignorować i ot tak zdobyć.
Nie znając nawierzchni na zbieg do Piwnicznej można się nawet cieszyć. W końcu na dole czekają już na nas woda, izotoniki, banany i drożdżówki. A poza tym jest z górki. Jest tylko jedno ALE - płyty. Są to betonowe bloki o różnej gęstości oczek. O, coś takiego:
Beton już boli, ale te dziury są jeszcze gorsze i utrudniają kontrolę nad stąpaniem. Przeklinam płyty za każdym razem gdy przychodzi mi po nich zbiegać. Zaciskam jednak zęby i prę do Piwnicznej. Nie wiem, która jest godzina (biegnę bez zegarka bo mój Garmin dożywa max. do 30km) i czy bieg na 34km już wystartował. Miałam nadzieję jeszcze ich złapać. Wtedy miałabym towarzystwo na reszcie biegu. Jednak przeceniam swoje możliwości i docieram tam 28 minut po fakcie. Trudno. Muszę zatem zająć się sobą i biec dalej.
Wydawało mi się, że teraz nadejdzie chyba najgorzej wspominany przeze mnie moment - długie i ciągnące się w nieskończoność podejście wyciągiem. Kilometry jednak mijały a go wciąż nie było widać. Zaczęłam myśleć, że może Organizatorzy zlitowali się nad nami i zmienili lekko trasę?
Słońce i to całe wyczekiwanie na wyciąg, którego nie było zaczęło odbijać się na mojej głowie i oczach. Wydawało mi się, że słabiej widzę i istnieje duża szansa na omdlenie. Ba! Zaczęłam rozważać, czy to już sygnały do zejścia z trasy? Nie zrozumcie mnie źle - ja nie chciałam się wycofać, nie miałam kryzysu. Po prostu starałam się odczytać znaki, które zaczął dawać mi organizm. Stwierdziłam, że to jeszcze nie czas. Jeszcze mogę walczyć.
Zaczęłam więcej pić. Starałam się chłodzić przy każdej nadarzającej się okazji - tam, gdzie ktoś wynosił wodę piłam, moczyłam kark, czapeczkę, twarz, ręce. Szczęśliwie dla nas, osób którym chciało się to zrobić było sporo - zarówno dorosłych jak i dzieci. Dziękuję im bardzo za to. Uratowali mnie. Powoli głowa i oczy dochodziły do siebie.
Dziękujemy!
Zdjęcie pochodzi z albumu na stronie Festiwalu Biegowego >>
W punkcie odżywczym Mała Wierchomla pozwoliłam sobie też usiąść chwilkę w cieniu. Zwykle staram się nie robić dłuższych przerw - tak, żeby moje nogi nie przypomniały sobie, że na codzień wcale nie każę im tak dużo pracować i żeby nie zaczęły strajku. Po wmuszeniu w siebie połówki banana, kilku kawałków pomarańczy i kawałka drożdżówki oraz po uzupełnieniu płynów ruszam.
Już wiem, że wspomniany, masakryczny wyciąg jednak jest, ale dopiero tutaj. A właśnie kończy się dla nas dystans maratonu. Wprost wspaniale! Jedyny pozytyw to to, że słońce już słabiej grzeje a mi udało się schłodzić i oczy powróciły do normy.
Powoli, krok za krokiem wspinam się. Staram się nie patrzeć w górę bo samego końca i tak nie widać a sznur biegaczy przede mną tylko stresuje. Ktoś mnie zaczepia i zagaduje. Żartujemy sobie i motywujemy się wzajemnie. Nie wiem ile zajmuje mi wejście, ale w końcu jest ostatnia stacja kolejki. Szczyt zdobyty! Czy on ma jakąś nazwę? Marzy mi się zimne Somersby - słodkie i gazowane. Obiecuję sobie, że to będzie nagroda zaraz po przekroczeniu mety.
Zbiegamy w dół by za chwilę znów zacząć żmudny odcinek ze Szczawnika do schroniska Bacówka nad Wierchomlą. Tam znajduje się ostatni punk odżywczy. Trasa szczęśliwie wiedzie głównie przez las i jest to ubita droga - odpoczywają zatem nieco podeszwy. Zaczepia mnie Paweł. On robi 100km. Zachęca mnie do pokonania podejścia szybkim marszem i zabawia rozmową. Pilnuje też, żebyśmy zdążyli przed limitem, który na tym odcinku wydaje się być bardzo rygorystyczny. Towarzystwo pomaga bo jest to zdecydowanie najnudniejszy odcinek trasy.
Pod schroniskiem wolontariusze dzielnie walczą z mało skoordynowanymi biegaczami. Co poprawią, to zaraz ktoś rozrzuca. Wolontariusze to bohaterowie biegów ultra i biegów ogólnie. Poranne pobudki, kilkanaście godzin na nogach, uwijanie się jak mrówki, opieka nad biegaczami i na dodatek zagrzewanie do walki. Stawiam sobie kolejne wyzwanie - choć raz znaleźć się właśnie po drugiej stronie stolików.
Na punkcie zostawiam Pawła - mam nadzieję, że mnie dogoni bo podejścia idą mi wolno a przed nami Runek (1080m n.p.m.). Jeszcze kilka razy oglądam się czy przypadkiem nie depcze mi po piętach. Niestety już się nie spotykamy tego dnia.
Zawsze wydaje mi się, że Runek to taki szczyt bez historii. Po prostu biegniesz, biegniesz aż nagle pojawia się słupek. Wszystko zarośnięte więc nawet nie ma jak podziwiać panoramy Beskidu Sądeckiego. Może to i dobrze. Można napierać do Krynicy.
To jakieś 55km mojego biegu. Już wiem, że go ukończę. Ponieważ biegnę bez zegarka, nie wiem tylko czy uda mi się poprawić zeszłoroczny, i tak słaby, wynik (11:22:23). Teraz już głównie zbieg więc na pewno mam warunki, żeby powalczyć.
Na odcinkach płaskich i lekkich wzniosach biegnę. Na zbiegach wiadomo - lecę. Do marszu przechodzę tylko w razie potrzeby. Męczy mnie nieco kolka międzyżebrowa (męczy mnie w sumie gdzieś od Wierchomli). Omijam korzenie, kamienie i kałuże. Czuję, że skarpetki się lekko przesuwają i cały czas coś wpada mi w buty (cienkie stuptuty to nie byłby głupi pomysł...). Moje Innov-8 f-Lite znakomicie chronią mnie w czasie zaczepiania o nierówności terenu. Dziś mocno dostały w kość, nie wiem czy nadadzą się na kolejny start…
Wydaje mi się, że pękła mi skóra pod lewą piętą (czy to możliwe?). Teraz nie ma sensu już tego opatrywać i poprawiać. Pojawia się tabliczka 5km do mety. 5?! Na tyle to wychodzę z domu w leniwe dni. Ciśniemy! Gdzieś za drzewami słońce chyli się ku horyzontowi. Jednak nie dane mi podziwiać tego momentu.
Ostatni kilometr - słychać już krynicki deptak. Skręcamy w ostatnie krzaki i chaszcze (dosłownie), wypadamy na ulicę. Jeszcze kilka zakrętów. Na ostatnie metry nie mam już tyle powera co rok temu. Ostatnia dycha weszła mi porządnie w nogi. Jednak biegnę.
10:52:58! Mój trzeci ultramaraton - ukończony. Jestem wyczerpana, ale szczęśliwa. Obolała, ale mogę się ruszać.
Mało udane zdjęcie z przekraczania linii mety.
Odbieram medal. W drodze do hotelu już mam moje upragnione Somersby i daję się namówić na grillowanego oscypka z żurawiną. W końcu nie jest zrobiony z bananów i pomarańczy, których mam zdecydowanie dosyć na dziś.
Zastanawiam się, czy byłabym w stanie dołożyć jeszcze te 36km i pobiec 100..? Może 2017 pokaże.
Wyniki Festiwalu Biegowego tutaj >>
Zdjęcia ze wszystkich dystansów tutaj >>
Kolejna niesamowita przygoda i ultra za mną. Dziś tylko masa migawek w głowie i ból mięśni. No i kłębiące się pomysły na przyszłość!
A photo posted by Małgorzata Walendziewska (@malgon007) on
288. miejsce na 397 zawodników, którzy ukończyli rywalizację na tym dystansie. Wyjątkowo duża liczba osób ze wstrętnym dopiskiem DNF. Wśród kobiet 54-ta - ani rewelacyjnie, ani tragedia. Najlepszy kobiecy wynik na dystanie 64km to 06:56:49 (Katarzyna Winiarska). Szacunek i gratulacje!
Wszystkie wyniki można sprawdzić tutaj.
Profil trasy dla zawodników na 100, 64, 34 i 17km.
Kawał gór przemierzony!
Niestety internet pochłania mnóstwo mojego czasu.
Potrafię bez niego żyć, ale lubię zaglądać w ulubione jego zakamarki. Znalzałam w nich mnóstwo ciekawych blogów, które śledzę (część znajdziecie tu, na prawej szpalcie). Na kilku z nich spotkałam pomysł, który bardzo mi się spodobał. To 'Virtual Coffee Dates'. Postanowiłam go sobie zapożyczyć.
Jako biegacz jednak, zamiast na kawkę zaproszę Cię jednak na wspólne truchtanie. Jednak tylko w pierwszym zakresie, żebyśmy mogli sobie pogadać :)
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci o tym, jak bardzo jestem zadowolona z moich Nike Free 4.0. Są lekkie jak piórko. Biega się w nich przyjemnie, bardzo naturalnie, swobodnie. No i do tego są takie śliczne!
Producent wykorzystał w nich kilka fajnych rozwiązań:
- Flyknit - leciutki, przewiewny materiał dopasowuje się do stopy; przyjemnie ją opina
- Nike Flywire - cholewka, która również przyczynia się do lepszego ułożenia buta - można odnieść wrażenie, że włożyliśmy skarpetki
- HEXAGONAL FLEX GROOVES - podeszwa z hexagonalnymi nacięciami powoduje, że jest niezwykle elastyczna i nie ogranicza ruchów - stopa może pracować naturalnie
Minusy:
- cena
- Flyknit to materiał - a materiał ciężej przetrzeć po prostu szmatką
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że czytam właśnie autobiografię Mo Faraha "Twin Ambitions". Oczywiście to wpływ maratonu w Londynie gdzie sama kibicowałam Mo w trakcie jego debiutu na dystansie 26,22 mil.
Książkę niemal ukończyłam, ale już teraz mogę ją polecić. Mo przeszedł długą, pełną pracy drogę. Była ona też pełna pomyłek. Każda mu coś dała - wiedzę o ciele, przegrupowanie wartości, wskazanie właściwej drogi.
No i nie brakuje też słynnych Kenijskich biegaczy!
Więcej nie powiem, żeby nie zepsuć Wam lektury.
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci o XXIV Biegu Konstytucji, w którym złamałam swój dotychczasowy rekord na 5km! Mimo okropnej pogody (zimno, wiatr i deszcz) oraz podbiegu pod Agrykolę biegło mi się super i linię mety przekroczyłam 23 minuty i 34 sekundy po starcie.
Cieszę się, bo w mojej kategorii wiekowej wśród kobiet byłam 15., ale jeszcze bardziej dlatego, że czuję jak moje ciało pracuje, lekko się zmienia, staje się silniejsze dzięki kolejnym treningom.
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że ostatnio zrobiłam pasztet warzywny według przepisu Jadłonomii. Bardzo mi smakował choć muszę się zgodzić z opiniami, że miał za mało przypraw. Musztarda czosnkowa jednak świetnie się tu komponowała!
Zdjęć nie mam, ale śliczne znajdziecie przy przepisie :)
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że z przyjemnością odwiedziłam w tym tygodniu Bushido dwukrotnie! Kejt rozpiera pozytywna energia a każdy trening wygląda zupełnie inaczej!
We wtorek próbowaliśmy ujarzmić TR-X - chcę go mieć w domu! Na drugi dzień nie mogłam wyprostować ręki, ale te taśmy są naprawdę super!
Czwartek to już i drabinki, i skrzynia, i bosu, i piłki lekarskie...
Naprawdę zachęcam Cię do poszukania fajnego, przyjaznego miejsca, który zmusi do nieco innej pracy, urozmaici Twoje przygotowania do kolejnych startów, pozwoli na wzmocnienie różnych grup mięśniowych. Spróbuj, nie pożałujesz.
Na czwartkowy trening udało nam się namówić również Julitę - chyba się nieco zmęczyła nawet i na pewno była zachwycona :)
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że jutro po raz pierwszy wystartuję w Accreo Ekiden. Do przebiegnięcia mam 7,2km, ale stresuję się bo jest to sztafeta! A ja jestem na pierwszej zmianie!
Fajnie byłoby utrzymać tempo poniżej 5min/km, ale nie wiem, czy mi się to uda. Postaram się!
A Ty? Co byś mi powiedział gdybyśmy sobie dziś truchtali?
Umówmy się na kolejny trening bo ja mam jeszcze mnóstwo tematów do obgadania!
Potrafię bez niego żyć, ale lubię zaglądać w ulubione jego zakamarki. Znalzałam w nich mnóstwo ciekawych blogów, które śledzę (część znajdziecie tu, na prawej szpalcie). Na kilku z nich spotkałam pomysł, który bardzo mi się spodobał. To 'Virtual Coffee Dates'. Postanowiłam go sobie zapożyczyć.
Jako biegacz jednak, zamiast na kawkę zaproszę Cię jednak na wspólne truchtanie. Jednak tylko w pierwszym zakresie, żebyśmy mogli sobie pogadać :)
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci o tym, jak bardzo jestem zadowolona z moich Nike Free 4.0. Są lekkie jak piórko. Biega się w nich przyjemnie, bardzo naturalnie, swobodnie. No i do tego są takie śliczne!
Producent wykorzystał w nich kilka fajnych rozwiązań:
- Flyknit - leciutki, przewiewny materiał dopasowuje się do stopy; przyjemnie ją opina
- Nike Flywire - cholewka, która również przyczynia się do lepszego ułożenia buta - można odnieść wrażenie, że włożyliśmy skarpetki
- HEXAGONAL FLEX GROOVES - podeszwa z hexagonalnymi nacięciami powoduje, że jest niezwykle elastyczna i nie ogranicza ruchów - stopa może pracować naturalnie
Minusy:
- cena
- Flyknit to materiał - a materiał ciężej przetrzeć po prostu szmatką
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że czytam właśnie autobiografię Mo Faraha "Twin Ambitions". Oczywiście to wpływ maratonu w Londynie gdzie sama kibicowałam Mo w trakcie jego debiutu na dystansie 26,22 mil.
Książkę niemal ukończyłam, ale już teraz mogę ją polecić. Mo przeszedł długą, pełną pracy drogę. Była ona też pełna pomyłek. Każda mu coś dała - wiedzę o ciele, przegrupowanie wartości, wskazanie właściwej drogi.
No i nie brakuje też słynnych Kenijskich biegaczy!
Więcej nie powiem, żeby nie zepsuć Wam lektury.
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci o XXIV Biegu Konstytucji, w którym złamałam swój dotychczasowy rekord na 5km! Mimo okropnej pogody (zimno, wiatr i deszcz) oraz podbiegu pod Agrykolę biegło mi się super i linię mety przekroczyłam 23 minuty i 34 sekundy po starcie.
Cieszę się, bo w mojej kategorii wiekowej wśród kobiet byłam 15., ale jeszcze bardziej dlatego, że czuję jak moje ciało pracuje, lekko się zmienia, staje się silniejsze dzięki kolejnym treningom.
To niesamowite uczucie - przyjemne, satysfakcjonujące, zachęcające do dalszej (nadal ciężkiej) pracy, dające nadzieję na kolejne sukcesy, też uzależniające.
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że ostatnio zrobiłam pasztet warzywny według przepisu Jadłonomii. Bardzo mi smakował choć muszę się zgodzić z opiniami, że miał za mało przypraw. Musztarda czosnkowa jednak świetnie się tu komponowała!
Zdjęć nie mam, ale śliczne znajdziecie przy przepisie :)
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że z przyjemnością odwiedziłam w tym tygodniu Bushido dwukrotnie! Kejt rozpiera pozytywna energia a każdy trening wygląda zupełnie inaczej!
We wtorek próbowaliśmy ujarzmić TR-X - chcę go mieć w domu! Na drugi dzień nie mogłam wyprostować ręki, ale te taśmy są naprawdę super!
Czwartek to już i drabinki, i skrzynia, i bosu, i piłki lekarskie...
Naprawdę zachęcam Cię do poszukania fajnego, przyjaznego miejsca, który zmusi do nieco innej pracy, urozmaici Twoje przygotowania do kolejnych startów, pozwoli na wzmocnienie różnych grup mięśniowych. Spróbuj, nie pożałujesz.
Gdybyśmy sobie dziś truchtali, powiedziałabym Ci, że jutro po raz pierwszy wystartuję w Accreo Ekiden. Do przebiegnięcia mam 7,2km, ale stresuję się bo jest to sztafeta! A ja jestem na pierwszej zmianie!
Fajnie byłoby utrzymać tempo poniżej 5min/km, ale nie wiem, czy mi się to uda. Postaram się!
A Ty? Co byś mi powiedział gdybyśmy sobie dziś truchtali?
Umówmy się na kolejny trening bo ja mam jeszcze mnóstwo tematów do obgadania!
Jeszcze kilkanaście godzin i stanę na starcie mojego 4. półmaratonu w Warszawie!
Nie zakładam żadnego czasu. Biegnę dla radochy i raczej jako element treningu. Ale mały nerw zawsze jest :)
Trzymajcie kciuki za mnie i za Julitę, która jutro poprowadzi oficjalną rozgrzewkę! Pani Trener, powodzenia!!!
Po maratonie czułam się zaskakująco wyśmienicie (poza tym, że cały tydzień bardzo dokuczał mi jeszcze okropny kaszel i ból gardła)!
Już w poniedziałek poszłam nieco potruchtać i rozruszać mięśnie. We wtorek ćwiczenia w Bushido. Może uznacie to za szaleństwo, ale naprawdę czułam potrzebę nie spoczywania na laurach :)
Niedziela 6.10 - Biegnij Warszawo. Od razu założyłam, że ten rekordowo liczny bieg (ponad 12 tys. startujących) przebiegnę sobie czysto rekreacyjnie.
Szczerze mówiąc, już nie za bardzo podoba mi się udział w tym biegu. Masa ludzi utrudnia spokojne przemieszczanie się do przodu, wiele osób przechodzi do marszu, no i oczywiście ciężko opuścić teren. Podobnie jest już w Biegu Niepodległości - choć z mety mam bliżej do domu :)
Mimo wszystko pobiegłam.
To co trzeba zapisać na plus:
- po maratonie nadal mogę biegać!
- pogoda
- fajna trasa
- mnóstwo kibiców
- świetna Pomarańczowa Strefa ING - na Placu Unii Lubelskiej, tuż przy ich nowej siedzibie - naprawdę dali czadu! Aż mnie ciarki przeszły :)
Bieg udało się ukończyć z czasem 50:27.
W najbliższą sobotę Półmaraton w Kampinosie. Jeszcze bez konkretnych założeń czasowych.
Szukam kolejnego celu.
Zapisałam się na maraton w Berlinie - ale dopiero w razie wylosowania postanowię ostatecznie o starcie.
Może jakieś pomysły?
Już w poniedziałek poszłam nieco potruchtać i rozruszać mięśnie. We wtorek ćwiczenia w Bushido. Może uznacie to za szaleństwo, ale naprawdę czułam potrzebę nie spoczywania na laurach :)
Niedziela 6.10 - Biegnij Warszawo. Od razu założyłam, że ten rekordowo liczny bieg (ponad 12 tys. startujących) przebiegnę sobie czysto rekreacyjnie.
Biegacze oczekujący na start.
Słońce pięknie rozgrzewa, ale już chciałabym ruszyć.
Mimo wszystko pobiegłam.
To co trzeba zapisać na plus:
- po maratonie nadal mogę biegać!
- pogoda
- fajna trasa
- mnóstwo kibiców
- świetna Pomarańczowa Strefa ING - na Placu Unii Lubelskiej, tuż przy ich nowej siedzibie - naprawdę dali czadu! Aż mnie ciarki przeszły :)
Bieg udało się ukończyć z czasem 50:27.
Ubrałam się zdecydowanie za ciepło i musiałam się rozbierać na trasie - stąd bluzka w ręku.
Szukam kolejnego celu.
Zapisałam się na maraton w Berlinie - ale dopiero w razie wylosowania postanowię ostatecznie o starcie.
Może jakieś pomysły?
Dużo się dzieje i zaczętej dawno notki maratońskiej nie mogę jakoś ukończyć...
W końcu przyszedł czas na nadrobienie zaległości:
W końcu przyszedł czas na nadrobienie zaległości:
Maratoński weekend dostarczył wyjątkowo dużo emocji - wspaniałe spotkania, uśmiechy, uściski, obawy, strach, nadzieja, ból, pot i jeszcze więcej!
Jak pamiętacie, środa, czwartek i piątek nie napawały optymizmem. Tona chusteczek, leki (pseudoefedryna jest w dechę ;) ), witaminki, herbatka, miodzik, lipa,... . No i wielkie pytanie - czy w ogóle dam radę przebiec choć z połowę dystansu? Zaklinałam rzeczywistość.
W sobotę byłam umówiona na rozgrzewkę + zdjęcia w Parku Skaryszewskim (z grupą blogerów z Polska Biega) oraz na Bieg Debiutantów. Chusteczka, cieplejsza bluza i w drogę.
W czasie zdjęć i podskoków na trawie skręciłam nogę i aż zrobiło mi się słabo! Kilka kontrolnych ruchów - nie, jest ok, noga wytrzymała.
Tu relacje Polska Biega:
Jak pamiętacie, środa, czwartek i piątek nie napawały optymizmem. Tona chusteczek, leki (pseudoefedryna jest w dechę ;) ), witaminki, herbatka, miodzik, lipa,... . No i wielkie pytanie - czy w ogóle dam radę przebiec choć z połowę dystansu? Zaklinałam rzeczywistość.
W sobotę byłam umówiona na rozgrzewkę + zdjęcia w Parku Skaryszewskim (z grupą blogerów z Polska Biega) oraz na Bieg Debiutantów. Chusteczka, cieplejsza bluza i w drogę.
Damian, Beata, Magda, Marysia i ja w czasie rozgrzewki.
fot. Kuba Atys, Agencja Gazeta
fot. Kuba Atys, Agencja Gazeta
fot. Kuba Atys, Agencja Gazeta
fot. Kuba Atys, Agencja Gazeta
Ucieszyłam się, że w końcu mogę wyjść spod koca i się poruszać - choć pewnie jeszcze powinnam była się leczyć..
W czasie zdjęć i podskoków na trawie skręciłam nogę i aż zrobiło mi się słabo! Kilka kontrolnych ruchów - nie, jest ok, noga wytrzymała.
Bieg Debiutantów to inicjatywa firmy Timex. Zaprosili oni Olgę i Pawła Ochalów (Paweł wczoraj w Poznaniu zajął 3. miejsce!) do przeprowadzenia rozgrzewki, biegu i rozciągania dla osób, które na starcie maratonu staną po raz pierwszy. Po ćwiczeniach i dwóch kółeczkach w Parku Skaryszewskim, zostaliśmy zaproszeni do restauracji Figaro, gdzie nasi mentorzy opowiadali o tajnikach startów i wygrywania (tak, tak wygrywania również :) ).
od lewej: Olga Ochal, Mateusz Jasiński, Paweł Ochal
Prezentacja nowej koszulki - maratonowa, adidas,
z dodatkowym nadrukiem na plecach :)
Najważniejsze co wbiłam sobie do głowy z tego spotkania to: Waszym celem jest meta! - będę powtarzała sobie na trasie to zdanko.
Po spotkaniu poszliśmy na Stadion Narodowy jeszcze odebrać pakiety startowe.
Z ogromną przyjemnością spotkaliśmy się z JULITĄ! Autorką naszych małych sukcesów, nieocenioną trenerką i dobrym duchem naszych przygotowań.
Zajrzałam jeszcze do stoiska zaprzyjaźnionego GURU Sport:
W niedzielę rano ponownie mieliśmy dwa spotkania zdjęciowe - z AKS Polonia Warszawa oraz z blogerami Polska Biega. Przybyła Marysia, Paweł i Beata ze znajomym Sławkiem. To drugie spotkanie połączone było również z porządną rozgrzewką.
Po małej sesji, wymianie słów otuchy i poznaniu naszych taktyk (moja to: biec, na tyle, na ile się da) weszliśmy w tłum. Stanęłam gdzieś między strefą 4:20 a 4:10. Razem ze mną Beata i Sławek - oni celowali na 3:59. Z lekkim poddenerwowaniem czekaliśmy na start.
W końcu nastąpił TEN moment. Ruszyliśmy. Nie ma odwrotu.
Muszę przyznać, że piersza połowa minęła mi momentalnie (poniżej 2h). Beata i Sławek zagadywali, żartowaliśmy sobie z tych kilometrów co przed nami, zaczepialiśmy innych biegaczy i kibiców, wypatrywaliśmy znajomych. Czułam się świetnie!
Tu należą się ogromne podziękowania dla moich towarzyszy - dzięki nim nie myślałam o zmęczeniu a Sławek pilnował naszego czasu. DZIĘKI!!! WSPANIALE SIĘ Z WAMI BIEGŁO!
Tu należą się ogromne podziękowania dla moich towarzyszy - dzięki nim nie myślałam o zmęczeniu a Sławek pilnował naszego czasu. DZIĘKI!!! WSPANIALE SIĘ Z WAMI BIEGŁO!
Po mojej prawej Sławek i Beata - dzielnie walczymy na Czeniakowskiej - tu jeszcze czuję się wyśmienicie! :)
Mniej więcej do 27 kilometra szło gładko. Potem zaczęły się schody. Moi towarzysze zaczęli się oddalać. Mi zaczęły dokuczać biodra. Nogi też już ledwo odrywały się od ziemi. Żołądek bolał mnie od zimnych napojów. Czułam ucisk. Mimo wszystko, sławetna ściana nie pojawiała się - biegłam tak, jak mogłam najlepiej.
Kolejne znajome twarze dodawały mi otuchy na trasie - bardzo wszystkim dziękuję za wsparcie! I po raz kolejny chciałabym podziękować wspaniałym wolontariuszom - dzięki za cierpliwość, poświęcenie, każdy kubeczek, każdy kawałek banana, każde dobre słowo. Jesteście niesamowici! Bez Was nie byłoby nas!
Kilometry od 36 do 41 to była walka o każdy krok. Nachodziły mnie różne myśli - ale nie pozwoliłam sobie dopuścić do siebie tej najgorszej - o rezygnacji.
Obserwowałam też innych biegaczy - wiele osób już tylko szło, wiele miało grymas bólu na twarzach, parę osób krwawiło od niewygodnych ubrań.
Obserwowałam też innych biegaczy - wiele osób już tylko szło, wiele miało grymas bólu na twarzach, parę osób krwawiło od niewygodnych ubrań.
Na wodopoju przy Muzeum Narodowym już wiedziałam - za chwilę będę maratończykiem! Ostatnie zdjęcia Kuby, ostatnie łyki napoju i już tylko most, zbieg i stadion.
4 godziny, 26 minut i 56 sekund. Tyle mi zajęło przebycie trasy. Nieco więcej niż sobie wymarzyłam, ale z drugiej strony, nie wiedziałam na ile mnie stać. Jak na pierwszy maraton -chyba może być?
JESTEM MARATOŃCZYKIEM!
Na mecie dopadło mnie dziwne uczucie - skończyła się kilkumiesięczna przygoda. Zrealizowałam plan. Co teraz?
Zaliczyłam w jednym miesiącu dwa biegi, które 3 miesiące temu mnie przerażały - Krynica i maraton. To teraz czas poszukać nowego celu?
Wyjątkowy medal dołączył do kolekcji.
Tu relacje Polska Biega:
Ależ to był weekend! Jeszcze odczuwam tyle pozytywnej energii i emocji, że aż trudno zebrać myśli. Spróbuję zatem po kolei :)
Do Krynicy-Zdrój przyjechaliśmy (ja i mój niezastąpiony chłopak-towarzysz biegowy/motywator) w piątek, około 18. Szybki meldunek w hotelu (Hotel Saol - gorąco polecam!) i poszukiwania biura zawodów. W mieście tłumy - w strojach biegowych i zwykłych, z workami festiwalowymi na plecach, biegnący lub idący gdzieś śpiesznie, w oddali słychać już spikera, doping i wuwuzele (rozdawał je Tauron, głównie dzieciom - okropna rzecz...).
Na krynickim deptaku rozłożył się Festiwal - trasy, start i meta, namioty organizatora, targów, scena etc. Impreza już pierwszego dnia rozkręciła się na całego! Słowa nie są w stanie opisać tej atmosfery. Krynica stała się miastem biegaczy.
Znaleźliśmy stanowisko odbioru pakietów. Szybkie zerknięcie na listę - 1527 i 1528. Mały podpis i już mamy swoje worki a w nich: mnóstwo ulotek i próbek, worki na depozyty i koszulka techniczna - całkiem przyjemna.
Przeszliśmy szybko przez targi - zakupy dopiero po biegu. Zatrzymaliśmy się by pogadać z Panem Jerzym Skarżyńskim. Pan Jerzy obiecał, że będzie trzymać kciuki za mój debiut - w Krynicy i na maratonie. Z takim wsparciem, nie może się nie udać!
Już spokojnie zaczęliśmy rozglądać się za obiadokolacją - mogliśmy trochę zaszaleć. W końcu na drugi dzień potrzebny był nam pełen bak. Jednocześnie nie można za bardzo ryzykować - nowe rzeczy często kończą się bólem brzucha i innymi historiami... Zdecydowaliśmy się na Hydropatię i pizzę. Cieniutkie ciasto, niemal bez brzegów i pełno warzyw. Pychotka!
Najedzeni ruszyliśmy do hotelu. Czy zaśniemy? Wstać trzeba o 3. Oby budzik zadzwonił. Nastawiamy na wszelki wypadek trzy, w krótkich odstępach czasu.
W środku nocy - wstajemy. Za oknem ciemno. Co my robimy?
Małe śniadanie, ubieramy się, sprawdzamy po raz czwarty czy wszystko jest i wychodzimy. Górskie, wrześniowe powietrze jest bardzo zimne i wilgotne. Marzniemy więc szybkim krokiem zmierzamy na start. Jeszcze depozyt -brrr, trzeba się już rozebrać... Nasze rzeczy jadą do Rytra - gdzie będziemy finiszować.
Na starcie już tłumy. 4.00 - start zawodników na 100km, 4.10 - start na 66km, 4.20 - my. Nerwowość rośnie z każdą minutą. Wita się z nami Karol z AKSu. Też nie zamierza pędzić więc pobiegniemy razem. Dostrzegamy też Wojtka Staszewskiego - też startuje na 36km.
Małe śniadanie, ubieramy się, sprawdzamy po raz czwarty czy wszystko jest i wychodzimy. Górskie, wrześniowe powietrze jest bardzo zimne i wilgotne. Marzniemy więc szybkim krokiem zmierzamy na start. Jeszcze depozyt -brrr, trzeba się już rozebrać... Nasze rzeczy jadą do Rytra - gdzie będziemy finiszować.
Śniadanie mistrzów - bułka, masło orzechowe, banan. A na newralgiczne miejsca - Sudocrem :)
Na starcie już tłumy. 4.00 - start zawodników na 100km, 4.10 - start na 66km, 4.20 - my. Nerwowość rośnie z każdą minutą. Wita się z nami Karol z AKSu. Też nie zamierza pędzić więc pobiegniemy razem. Dostrzegamy też Wojtka Staszewskiego - też startuje na 36km.
Przed startem. Udaję, że nie jest mi zimno.
Wystrzał - polecieli Ci na stówkę. Tytani. Mają 16h na pokonanie arcytrudnej trasy. Za chwilę kolejny - to jeszcze nie dla nas. Z trzecim wystrzałem ruszamy. Nieliczni kibice (głównie rodziny startujących) dopingują.
Pierwszy odcinek prowadzi przez miasto - jest jasno a pod stopami mamy asfalt. Po kilku minutach skręcamy jednak w prawo i zaczynają się podbiegi. Czas zabawy się skończył. Zapalamy latarki. Z każdą minutą jest ciemnej i podłoże to już ziemia z licznymi kamieniami. Podnoszę wzrok - wyżej widać migoczące światełka zawodników przed nami. Odległość nie jest daleka, ale już widać różnicę poziomów. Niesamowite uczucie. Nie mogę dopuścić do siebie myśli, że nie dam rady się tam wspiąć!
Mam w pamięci profil trasy - wiem, że początek to betka. Czeka na nas Jaworzyna - 1 114 m n.p.m., ponad 600 m wspinaczki:
Mam w pamięci profil trasy - wiem, że początek to betka. Czeka na nas Jaworzyna - 1 114 m n.p.m., ponad 600 m wspinaczki:
Profil trasy na 36 km, 66 km i 100 km. My startowaliśmy w Krynicy (duży START), kończyliśmy w Rytrze (2. punkt żywieniowy).
W górach panuje jeszcze cisza. Nawet ptaki śpią. Słychać tylko nasze oddechy, kroki, uderzenia kijów, czasem jakieś żarty. Również niewiele widać - jedynie to, co mamy pod nogami. Nie za bardzo można rozglądać się na boki bo każdy niewłaściwy krok może się skończyć kontuzją. Najtrudniejsze odcinki pokonujemy marszem.
Kilometry mijają wolno, czas leci. Około 5.40 docieramy do Jaworzyny. Powoli wstaje też słońce.
Mały filmik ze szczytu Jaworzyny.
Kiedy robi się jasno, możemy wyłączyć latarki i trochę się rozejrzeć. Nasze góry są niesamowite! Chciałabym mieszkać bliżej, żeby częściej tu biegać.
Słońce dopiero wstaje.
Mijamy kolejne punkty - Runek, Łabowską Halę - gdzie robimy mały postój na herbatę, wodę i banany, Wierch nad Kamieniem. Kieruje nami czerwona trasa i białe chorągiewki organizatora. Chciałabym porobić więcej zdjęć, ale szkoda mi na to czasu. Docieramy w końcu do 30 km - zaczyna się zbieg. Niestety nie jest to jedna wielka przyjemność (choć myślałam, że tak będzie) - momentami jest bardzo wyboiście, bardzo ślisko, z ograniczoną widocznością - musimy chwilami znów przejść w marsz. Kolana dostają w kość.
W końcu wpadamy do Rytra. Jeszcze mostek i szukamy hotelu Perła Południa. Znów mamy lekki podbieg. Dokucza mi żołądek. Od dawana. Ale się nie daję. 5h chyba nie złamiemy - mamy cel na kolejny rok :) W końcu dochodzi nas odgłos czipów - to już! Tu! Udało się! Wpadamy na polankę - wokół już pełno biegaczy.
Polanka szczęśliwych biegaczy ;)
Bieg ukończyliśmy z czasem 5:03. Karol dodarł ok. pół godziny wcześniej - super!
Po kilku oddechach wsiadamy do autobusu - wracamy do Krynicy. W drodze ucinam małą drzemkę - mój organizm dostał wycisk. Przystanek. Próbuję wstać - mięśnie odmawiają współpracy. Inni też to odczuli:
Po wyjściu z autobusu kilka osób dosłownie opadło na barierki i zaczęło rozciąganie.
Powoli wróciliśmy do hotelu. Zaczekali na nas ze śniadaniem - dziękujemy! Prysznic i drzemka. Potem idziemy pospacerować i pokibicować innym.
Co chwilę kończy się lub zaczyna jakiś bieg. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie - nawet Ci, którzy zaczynają przygodę z bieganiem. Oglądamy finał na 100km - najlepszy czas to 8:57:38. Jak to możliwe? Najlepsza kobieta 9. w całej stawce!!! Czas: 10:07:33. JAK to możliwe?! Z czego zbudowani są Ci ludzie?
Odwiedzamy targi. Upolowaliśmy kilka drobiazgów.
I jeszcze pasta party - miły akcent, niestety makaron taki sobie...
Mięśnie bolą przy każdym ruchu, ale co tam. Udało się!
Krynica i góry dały mi niesamowitą energię. Jestem w stanie wycisnąć z siebie więcej, mogę biec dalej, mogę wszystko!
I tylko teraz mam dwa problemy - jak teraz wrócić do codzienności i dlaczego kolejna edycja imprezy dopiero za rok?
...a dla zmęczonych stóp - wygodne skarpetki się należą:
:)
Jutro wielki sprawdzian z formy. 36km po górach. Start 4.20 rano.
Pan Jerzy Skarżyński obiecał trzymać kciuki. Za jutro i za debiut maratoński. Potem my kibicujemy - mu i pozostałym.
W Krynicy panuje niesamowita atmosfera - kilka biegów już trwa, kolejni zawodnicy meldują się, odbierają pakiety, realizują ostatnie treningi, szukają jakiś węgli... W powietrzu czuć podekscytowanie i stres.
Patrzę na mapę. Wyobrażam sobie swoje jutrzejsze samopoczucie na poszczególnych kilometrach. Nie będzie łatwo, ale wiem, że jutro będę z siebie dumna (bo nie zakładam, że do Rytra nie dotrę o własnych siłach!).
Powodzenia wszystkim biegaczom!
Na 23. Bieg Powstania Warszawskiego limit miejsc (7 tys.!) został wyczerpany w kilkadziesiąt godzin. Organizatorzy już zapowiedzieli jego powiększenie w przyszłym roku. Bieg ukończyło ok. 6 200 osób (nieco ponad 4 tys. stanęło na starcie biegu dziesięciokilometrowego).
Był to mój pierwszy występ w tej imprezie. Zmierzyłam się z dyszką i ukończyłam ją z czasem 51:53.
Jak było? Ciekawie, emocjonująco, ciężko i wymagająco, szczęśliwie, obiecująco.
Ciekawie bo:
Wiele się działo!
Na Konwiktorskiej pojawiliśmy się już o 19, ponieważ z Amatorskim Klubem Sportowym Polonia Warszawa mieliśmy dodatkowy sposób na uczczenie pamięci bohaterów - 63 osoby (jedna na każdy dzień Powstania) złożyły wieniec pod tablicą upamiętniającą bohaterów:
Był to mój pierwszy występ w tej imprezie. Zmierzyłam się z dyszką i ukończyłam ją z czasem 51:53.
Jak było? Ciekawie, emocjonująco, ciężko i wymagająco, szczęśliwie, obiecująco.
Ciekawie bo:
Wiele się działo!
Na Konwiktorskiej pojawiliśmy się już o 19, ponieważ z Amatorskim Klubem Sportowym Polonia Warszawa mieliśmy dodatkowy sposób na uczczenie pamięci bohaterów - 63 osoby (jedna na każdy dzień Powstania) złożyły wieniec pod tablicą upamiętniającą bohaterów:
Tablica upamiętniająca poległych na terenie stadionu
63 biegaczy AKS Polonia Warszawa z wieńcem
Każdy z nas otrzymał też specjalną mini-flagę - na awersie widniał symbol Polski Walczącej, na rewersie opis wydarzeń określonego dnia:
Biegłam z flagą przypominającą o wydarzeniach 7 sierpnia 1944.
Mimo wczesnego przybycia nie byliśmy pierwsi. Biegacze odbierali już pakiety, opaski na ramię, zwiedzali "miasteczko", pili kawkę, rozgrzewali się powoli, czekali na znajomych, szukali depozytów, słuchali występów itd.
Pojawiły się również grupy rekonstrukcyjne (niestety nie widziałam czy i co dokładnie robili).
Każdy mógł pobiec w opasce
Emocjonująco bo:
Kilka niesamowitych momentów w trakcie imprezy sprawiło, że łza zakręciła mi się w oku i przeszły mnie dreszcze:
- przedstawienie obecnych na scenie Powstańców - w czasie tamtych wydarzeń mieli po kilkanaście lat!
- Rota i hymn
- odgłosy walk na Karowej
Ciężko i wymagająco bo:
Wczorajszy dzień był bardzo duszny, powietrze niemal stało w miejscu. Mimo, że wystartowaliśmy o 21.05, nadal było gorąco. Niestety kilka osób zasłabło - jedna z Uczestniczek, tuż za linią mety.
Dwa podbiegi na Sanguszki również podnosiły poprzeczkę.
Szczęśliwie bo:
Mimo niezbyt dobrego czasu, jestem zadowolona ze startu. W poprzednich latach byłam poza miastem. Obawiałam się (niepotrzebnie) też o kondycję moich nóg, w związku z dosyć wymagającymi treningami w tym tygodniu.
Obiecująco bo:
Biegacze z radością wyczekują tego biegu a jest jeszcze nad czym pracować. Za rok bieg ma być większy. Może być jeszcze ciekawszy i lepszy.
Osobiście będę pracować na lepszy czas :)
A jak Wam się biegło? Jakie wrażenia i czasy?
--
Plusy i minusy wg mnie:
Muszę przyznać, że był to jeden ze słabiej zorganizowanych przez WOSiR biegów. Lekka dezorganizacja, mało komunikatów (lub słabo słyszalne), mało wolontariuszy - to chyba główne powody. Nie mam porównania do poprzednich biegów Powstania, ale wiem, że WOSiR zawsze stara się stanąć na wysokości zadania.
+ idea
+ trasa
+ kurtyna wodna
+ kibice
+ orkiestra
+ goście
- zachowanie niektórych kibiców w czasie hymnu, nieznajomość słów lub po prostu nie śpiewanie
- pogoda
- mało wolontariuszy
- rozkład miasteczka i scen
- mało kurtyn wodnych i punktów z wodą (zwłaszcza, że było bardzo duszno)
- telebim, który widzieli chyba tylko Ci, co stali w kilku pierwszych rzędach
- rozgrzewka w czasie gdy biegacze byli już zbici na linii startu
- motocyklista!!!, który postanowił przebić się spiesznie przez sznur biegaczy - na szczęście nic się nikomu nie stało, ale było groźnie