Blokada miasta? Więcej proszę!

April 21, 2014

Urodziłam się w białostockim szpitalu, ale pierwsze trzy lata życia spędziłam w rodzinnym wiejskim domu mojego taty z dziadkami.

Potem przeprowadziliśmy się do bloku z wielkiej płyty - nowiuśkiego, jednego z wielu które właśnie zmienialy krajobraz miasta. W bloku jest 6 klatek, na każdej 10 mieszkań, w sumie 60 rodzin. Znałam dzieciaki niemal z każdej - lepiej lub gorzej. Najlepiej te z mojej klatki. Choć były w różnym wieku i nie zawsze się lubiliśmy, wiedzieliśmy o sobie całkiem sporo. Z kilkoma sąsiadami moja rodzina była bliżej - są tam 'przyszywani' ciocie i wujkowie, dzieciaki traktowaliśmy trochę jak dalekich kuzynów. Jak potrzeba było mąki, cukru, przepisu, trzepaczki, piłki, gry czy czegokolwiek innego - zawsze można było na nich liczyć

Razem graliśmy w kosza, jeździliśmy na rolkach, jechaliśmy na ognisko czy plażę. Czuliśmy się jak w jednej, wielkiej rodzinie.

Dziś drogi się rozeszły. Nasi rodzice nadal mieszkają obok siebie i się wspierają, ale nie robią już np. wspólnych wypadów za miasto.

Dziś z obecnych lokatorów mojej klatki w Warszawie znam 1 osobę, kilka jedynie z widzenia. Z imienia znam tylko ich psy, które starają się radośnie witać gdy mijamy się na schodach.

Żałuję, że czasy tych 'przyszywanych' cioć minęły. Obecnie niemal każdy żyje w zaciszu własnych 4 ścian. Biegniemy do pracy, do sklepu, załatwić "sprawy". Jesteśmy też bardziej podejrzliwi wobec siebie. Więzi się rozluźniły.

Niedawno z przerażeniem czytałam wyniki badań o patriotyzmie i o gotowości ludzi to stanięcia w obronie własnej Ojczyzny - państwa, ale przecież też siebie, rodzin i własnych sąsiadów. Przerażenie mieszało się z brakiem zdziwienia - bo w sumie czego wymagać od ludzi, którzy nie czują się częścią społeczności, są samodzielnymi jednostkami. Dodatkowo różnicowani i dzieleni niesnaskami, 'sprawami', tragediami i oskarżeniami. Coraz mniej spraw i ludzi nas łączy.

Co to ma wspólnego z bieganiem? A no ma i już przechodzę do rzeczy.

Niedawno po raz kolejny przeżywaliśmy wielkie biegowe wydarzenia - zwłaszcza maratony w Warszawie i Łodzi.

Tradycyjnie podniosły się głosy - nie można przez Was dojechać do XYZ, po co to komu, korki, ja nie biegam i nie blokuję miasta, jesteście samolubni,...
Krew się burzy!

Postanowiłam dorzucić swój grosz do dyskusji.

Staję regularnie po obu stronach - zarówno na linii startu jak i za barierkami widowni. Ba! Czasem nawet utknę w samochodzie lub w komunikacji oczekując na odblokowanie drogi!

Z każdego miejsca powiem - jest super! Więcej! Częściej!

Niech każdy ma okazję by wraz z innymi pobiec, pomaszerować, pojechać, pograć, poskakać, posiedzieć, pomilczeć, popływać... Cokolwiek sprawia im radość, lub co może ją sprawić. Róbmy więcej razem! Dopingujmy, poznawajmy, rozmawiajmy, żartujmy, pomagajmy, śpiewajmy, czytajmy,...

Bądźmy razem! Jak najwięcej. Miejmy wspólne święta, imprezy, spotkania.

Sami możemy być zawsze. Łatwo jest zaszyć się w domu, albo uciec samemu gdzieś za miasto. A plany zwykle można dostosować do sytuacji.
Poboczną, ale dla amatorów ważną, sprawą jest też to, że zawody pozwalają się sprawdzić, poprawić wyniki a i zmotywować do dalszej pracy.

A ileż ciekawych ludzi poznaje się w czasie przygotowań, startów! Ileż energii otrzymuje się od innych!

No i jeszcze proszę - nie przenośmy imprez gdzieś do lasów (zawsze pojawiają się takie sugestie). Miasta tracą na atrakcyjności, najfajniejszymi miejscami stają się centra handlowe... Czasami poruszamy się tylko szlakami wytyczonymi przez dom, pracę i kilka punktów stałych wizyt. A przecież miasta mają tyle do zaoferowania!
Imprezy sportowe, kulturalne wyciągają ludzi z domu - zachęcają by dotrzeć do nowych dzielnic, rozejrzeć się wokół, wyjść na powietrze, sprawdzić co się dzieje itd. A jeśli akurat centrum zablokowane? Super! Bierzemy koc i robimy piknik! Albo rower i już szukamy kolejnych ścieżek. Spacer? Czemu nie! A może odwiedziny cioci (prawdziwej bądź tej 'przyszywanej')?

Zgadzacie się? O czym zapomniałam?
Nimirnthu Nil | Don't Worry Be Happy (must see!)

A tu jeszcze kilka fotek z Virgin Money London Marathon 2014, któremu miałam przyjemność kibicować:

Wybrałam ładną miejscówkę gdzie spotykała się 12. i 22. mila - dzięki temu mogłam kibciować biegaczom 2 razy!

Na trasie ludzi było tysiące! Tu jeszcze koło godziny przed startem pierwszych zawodników.

Jedne z pierwszych biegaczek - są takie drobne!

  
Najszybsi! Już na 22 mili.

Mo Farah - angielska publiczność czekała tylko na niego!
 

To się nazywa silna wola i walka - ten facet pozdrawiał widownię chyba przez całą trasę.

 Miałam całkiem niezły punkt obserwacyjny na 22. mili. 

A tu już tylko 800 metrów do szczęśliwego finiszu! (St. James Park)

I  jeszcze kilka zdjęć z mojego mega-wolnego wybiegania tuż po maratonie (15km, puls do 140 - zaczęłam na moście Westminsterskim a skończyłam na stacji Hammersmith):






You Might Also Like

0 comments

Subscribe